niedziela, 12 czerwca 2016

ROZDZIAŁ 12

Brooke’s  POV
Wpatrywali się w siebie jakby zobaczyli ducha. Żadne z nich się nie odzywało i nie zapowiadało się na to, że coś powiedzą. Zastanawiałam się skąd mogą się znać i dlaczego tak dziwnie na siebie reagowali. Jakby zastygli, coś ich zamroziło. Nie byłam pewna czy chociaż oddychają. Patrzyłam to na Justina to na Sophie, jednak żadne z nich nic nie mówiło.
– Co ty tu robisz? – wydukał Justin.
                Dziewczyna nic nie odpowiedziała tylko zerwała się z miejsca i pobiegła w stronę drzwi. Ruszyłam za nią, doganiając ją dopiero na chodniku.
– Sophie o co chodzi? – miała przerażenie wymalowane na twarzy. – Skąd go znasz?
– Trzymaj się od niego z daleka – powiedziała i pobiegła przed siebie.
                Wpatrywałam się chwile w zakręt za którym zniknęła, po czym z wielkim mętlikiem w głowie wróciłam do domu. Kiedy weszłam do środka Justina nie było. Po co tu w ogóle przyszedł? Może chciał mnie przeprosić? Chociaż właściwie on nie ma za co mnie przepraszać. Westchnęłam i ruszyłam do góry. Otworzyłam drzwi i zamarłam, widząc czarną sylwetkę, stojącą przy oknie.  Już miałam zacząć krzyczeć, kiedy postać odwróciła się i ujrzałam Justina. Stał naprzeciwko mnie, nic nie mówiąc. Ta cała sytuacja zaczynała mnie męczyć. Wszyscy byli tak cholernie tajemniczy! Tylko ja nie wiedziałam o co w tym wszystkim chodzi.
–Możesz mi wytłumaczyć co się dzieje? – wpatrywałam się w niego intensywnie, licząc że to coś da. Nie zwracajmy uwagi na to, że było ciemno i nawet nie widział mojej twarzy.
– To skomplikowane – mruknął i ponownie odwrócił się w stronę okna.
– Nie! – krzyknęłam, mając już dość. – Skomplikowany jesteś tylko i wyłącznie ty! – szybkim krokiem podeszłam do niego i wbiłam mój palec w jego plecy. – Robisz ze wszystkiego wielką tajemnicę! Nic mi nie mówisz i czuję się jak totalna idiotka, kiedy dwoje ludzi, którym chciałam zaufać okłamuje mnie!
– Po pierwsze – chłopak gwałtownie się odwrócił i złapał moje nadgarstki, mocno je trzymając – nic nie muszę ci mówić – syknął – po drugie, nie okłamaliśmy cię – a po trzecie – zaśmiał się – chyba źle wybierasz ludzi – przez cały czas utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy. Moje oczy zaczęły piec, od łez zbierających się w nich. Starałam się być silna i nie dawać po sobie poznać, że jego słowa w jakikolwiek sposób na mnie wpłynęły.
– Masz rację – przytaknęłam – mam pecha, jeśli chodzi o ludzi – uśmiechnęłam się lekko, przypominając sobie Mike, Ryana, Monę i wszystkich tych, którzy byli odpowiedzialni za moją przeszłość. – Przez nich zawsze musiałam robić złe rzeczy. Sądziłam, że oni są powodem moich wszystkich problemów – niezauważalnie wzruszyłam ramionami – ale to nie tylko ich zasługa. W końcu ja sama musiałam ich wybrać na moich przyjaciół – zastanawiałam się czy Justin cokolwiek rozumie z mojej paplaniny. – Jednak to oni pokazali mi co zrobić, żeby życie było łatwiejsze. Ale to tylko pozory – zaśmiałam się – bo tylko przez chwilę możesz się cieszyć, bo potem i tak wylądujesz w – zacięłam się, nie wiedząc jak określić poprawczak i wszystko co wiąże się z moim zmarnowanym życiem – gównie. Chociaż ty to na pewno wiesz, prawda Justin? – przekrzywiłam lekko głowę, cały czas na niego patrząc. – Ale wiesz co? Jest jedna różnica między nimi a tobą – podniosłam rękę i szybko wytarłam łzy, które spłynęły mi po policzkach. – Oni przynajmniej byli w stosunku do mnie szczerzy i nie okłamywali mnie, żeby tylko – zacisnęłam usta, wiedząc co powinnam powiedzieć, ale postanowiłam to sobie darować. – Zresztą nieważne. I tak mnie raczej nie słuchałeś, więc po prostu wyjdź – odwróciłam się i podeszłam do łóżka, na którym usiadłam, czekając aż chłopak wyjdzie.
                Chłopak nic nie odpowiedział, tylko skierował się w stronę drzwi. Zrobiło mi się smutno, bo nic mi nie odpowiedział, chociaż wiedziałam, że tak będzie. Złapał za klamkę, jednak za nim ją nacisnął zatrzymał się.
– Jeszcze ani razu cię nie okłamałem – odwrócił głowę w moją stronę – to nie ja jestem kłamcą. Masz przy sobie kogoś, kto cię cały czas oszukuje, a ty oskarżasz mnie – zaśmiał się – zastanów się nad tym, dobranoc – powiedział i zniknął.
                Rzuciłam się na łóżko i ukryłam twarz w poduszce, wydając z siebie jęk irytacji. Dlaczego ten chłopak nie może powiedzieć czegoś wprost tylko musi być taki zagadkowy! Niech go szlag! Odwróciłam się na plecy i wpatrywałam się w sufit. Więc kto mnie oszukuje, hmm? Brad, to oczywiste. Więc dlaczego z nim jestem? Bo nie mam tu nikogo innego. A skąd Sophie i Justin się znają? Dlaczego Justin musi być taki tajemniczy? Dlaczego czuję się jak idiotka, bo powiedziałam mu co myślę? O matko, nie. Tak się nie da. Za dużo bezsensowych pytań.
                Podniosłam się z łóżka i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej krótką, beżową, dopasowaną sukienkę i szybko wsunęłam ją na swoje ciało. Zrobiłam mocny makijaż i zakręciłam włosy. Dobrałam do tego czarne, wysokie szpilki, wzięłam małą torebeczkę i wyszłam z domu. Zamówiłam taksówkę i podałam adres najlepszego klubu w jakim do tej pory byłam. Paręnaście minut potem byłam na miejscu. Kiedy tylko weszłam do środka poczułam zapach potu i alkoholu. No to zaczynamy zabawę. Usiadłam przy barze i zamówiłam sobie drinka. Piłam go powoli, przyglądając się tańczącym ludziom.
– Zatańczysz? – usłyszałam przy uchu niski głos. Odwróciłam głowę i zobaczyłam krótko ściętego chłopaka z szelmowskim uśmiechem.
– Chętnie – podałam mu dłoń, którą od razu złapał i ruszyliśmy na parkiet. Leciała akurat wolna piosenka, więc zarzuciłam ręce na szyję chłopaka, a ona oplótł moją talię. Kołysaliśmy się powoli w rytm piosenki, nie zwracając na nic uwagi.
– Jestem Michael – przedstawił się.
– Brooke.
– Dlaczego jesteś tutaj sama? – zapytał, rysując na mojej talii różne wzroki.
– Po prostu musiałam odreagować – wzruszyłam ramionami.
– Ciężki dzień?
– Nawet nie wiesz jak bardzo – westchnęłam. – Usiądziemy na chwilę?
– Jasne – odpowiedział i zaprowadził mnie z powrotem do baru.
– Co podać? – zapytał kelner, puszczając mi oczko.
– Dla mnie whisky, a dla tej pani – spojrzał na mnie, czekając na odpowiedź.
– To samo – powiedziałam, opierając głowę na dłoniach.
– To musiał być naprawdę ciężki dzień – zaśmiał się Michael.
                Zaczęliśmy rozmawiać o różnych rzeczach, śmiejąc się przy tym tak mocno, że cały czas bolał mnie brzuch. Dowiedziałam się też, że Michael jest inżynierem i ma własną firmę.
– Wydaję mi się, że cię znam – powiedziałam poważnie, po czym wybuchłam śmiechem. Tak, alkohol dawał się we znaki.
– Michael Scofield – ujął moją dłoń i złożył na jej wierzchu delikatny pocałunek.
– To ty jesteś ten co ma mnóstwo kasy – wybełkotałam. – Widziałam cię w telewizji – śmiałam się – wybudujesz mi dom? – spojrzałam na niego oczami szczeniaczka.
– Dom? – zaśmiał się – czemu nie.
– Będę miała nowy dom, tak! – podniosłam się i zaczęłam się kręcić. O matko, co alkohol robi z człowiekiem… Chłopak także wstał i złapał mnie za ramiona.
– Pani już chyba wystarczy – chłopak pokręcił rozbawiony głową. – Chodź, odwiozę cię do domu.
– Ale ja chcę jeszcze tańczyć – jąkałam się i mówiłam bezsensu.
– Idziemy wybudować ci dom – powiedział, po czym parsknął śmiechem.
– Dobra – uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam do wyjścia. Rozglądałam się, patrząc na bawiących się ludzi. Nagle moją uwagę przykuł chłopak z długimi, brązowymi włosami, związanymi w kucyka, który wydawał się niemal zjadać swoją partnerkę. Podeszłam bliżej i zakręciło mi się w głowie, kiedy zorientowałam się, że to Brad. A może to od alkoholu? Stałam oniemiała i patrzyłam na parę, która nie przestawała się całować. Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Czułam się zdradzona i bezużyteczna.
– Hej, wszystko w porzą…– Michael podszedł do mnie i kiedy zauważył, że płakałam przytulił mnie. – Co się stało, skarbie?
– M-mój ch-chłopak – zaszlochałam, chowając głowę w jego torsie. – Nienawidzę go – wyszeptałam. Scofield nic nie odpowiedział, tylko mocno mnie do siebie przytulił. – Zabierz, mnie stąd proszę – podniosłam głowę i napotkałam jego spojrzenie.
– Chodź – złapał mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Wyszliśmy z klubu i skierowaliśmy się na parking. Chłopak otworzył mi drzwi, po czym sam usiadł na miejscu kierowcy. Jakiś czas potem byliśmy pod moim domem.
– Dziękuję – nachyliłam się i pocałowałam go w policzek. – Dobrze się bawiłam – zawahałam się – do czasu – posłałam mu przepraszający uśmiech.
– Nie przejmuj się – odgarnął włosy, które opadły mi na twarz. – Spotkamy się jeszcze?
– Czemu nie – wzruszyłam ramionami. Wymieniliśmy się numerami telefonów, po czym wyszłam z auta. Stałam przed domem dopóki chłopak nie odjechał. Kiedy zniknął z pola widzenia, odwróciłam się i weszłam do domu. Zdjęłam buty i zapaliłam światło, a moim oczom ukazał się Justin, stojący oparty o drzwi salonu.
– Mówiłem, że to skurwiel – spojrzał na mnie smutnym wzrokiem. Patrzyliśmy się chwilę na siebie, po czym chłopak rozłożył ręce, a ja ruszyłam w jego stronę.
– Tak bardzo go nienawidzę – płakałam w jego ramię.
– Cicho malutka – głaskał mnie po włosach – już dobrze, nie płacz.


______________________________________________________________________
Ehhh... Nieważne, po prostu przepraszam.
Michael Scofield? Czy komuś wydaje się to znajome? :D Chyba nie muszę wstawiać zdjęcia jak on wygląda xd 

2 komentarze

Szablon dla Bloggera stworzony przez Devon.